Choć 11 edycja Konkursu im.
Eugeniusza Gepperta oficjalnie rozpoczęła się podczas majowego sympozjum
ekspertów, to dopiero od niedawna dla szerokiej publiczności została otwarta
wystawa konkursowa. Geppert, jak piszą sami organizatorzy konkursu, posiada
charakter prestiżowy - odmiennie do innych przeglądów młodych artystów, a to ze
względu na to, że aby wziąć w nim udział należy być nominowanym przez któregoś
z ekspertów zaproszonych do majowego sympozjum. Niewątpliwie świadczy to o tym, że w konkursie
nie znajdziemy przypadkowych objawień, ale twórców, o których szanowne gremium
ekspertów ( związanych z różnymi ośrodkami akademickimi i kulturalnymi w Polsce)
musiało już gdzieś usłyszeć, zobaczyć prace i z pełnym przekonaniem nominować
do wystawy. O tym, co jednak zostało
pokazane w przestrzeni BWA we Wrocławiu, a tym samym przedstawione już
niezależnemu międzynarodowemu jury, ostatecznie zdecydowali kuratorzy - Alicja
Klimczak-Dobrzaniecka oraz Marek Kulig (związani z BWA Wrocław i ASP we
Wrocławiu).
Hasło
tegorocznego konkursu to Uwaga Malarstwo.
Jak deklarują kuratorzy: Ostrzegamy przed
rażącą siłą malarstwa, ono bywa naprawdę zadziorne. Jednocześnie domagamy się atencji, ponieważ
jesteśmy przekonani, że to medium na nią zasługuje[1].
Po
wystawie trudno oprzeć się wrażeniu, że samo medium malarstwa nadal cieszy się zainteresowaniem, a młodzi twórcy chętnie po niego sięgają ( mimo wiecznie wieszczonego
końca tej dziedziny). Jednak cały czas należy pamiętać, że o ostatecznym
obrazie wystawy decydowali kuratorzy, tworząc scenariusz ekspozycyjny, selekcjonując
prace a także sprowadzając pokaz do wystawy malarstwa w jego klasycznym
znaczeniu.
W
przestrzeniach BWA zostały zaprezentowane prace 25 młodych
twórców ( maksymalnie 3 lata po ukończeniu ASP). Jest to niewątpliwie duży zbiór, który
obrazuje bardzo szeroko aktualne tendencje w sztuce. Obserwujemy prace od
realizmu, poprzez ekspresję, deformację, uproszczenia, aż po abstrakcję. To całkiem spory zakres malarstwa, różnego
rodzaju, wrzuconego w jeden worek, które niestety nasuwa skojarzenia
porównawcze (a nie łatwo jest przecież porównywać realizm z abstrakcją uznając
którąś za lepszą). Co więcej sama ekspozycja prac, dająca wrażenie ścisku -
właściwie upchania wszystkiego, co kuratorom wydawało się świadczyć na plus dla
malarstwa, powoduje atak obrazów na widza, które niestety w dość dziwnych "zestawieniach
i ustawieniach" dają uczucie przesytu, a nawet niesmaku. W niektórych przestrzeniach ilość prac,
a tym samym zakres informacji, kodów i znaczeń wizualny był tak duży, że nie
pozwalał na skupienie, przeżywanie ani tym bardziej rozumienie prezentowanego
malarstwa.
Jest
to niewątpliwie problem tak "dużego" i "prestiżowego"
przeglądu, gdyż z całej plejady artystów trudno zapamiętać cokolwiek, a tym
bardziej obiektywnie opisać i wybrać to,
co wydaje się być wartościowe. Dodam tylko, że warunki, w jakich oglądałam
wystawę były także prestiżowe (wręcz muzealne), gdyż w galerii poza mną były
jedynie dwie osoby zwiedzające oraz tzw. "pilnowacze" - dość młode
osoby bulwersujące się każdą negatywną uwagą na temat wystawy, zabraniające
tego i tamtego dotykać, a tu i tu wchodzić.
To, co zapamiętałam po wystawie,
to pierwsze wrażenie i zaskoczenie pracą Justyny Kisielewskiej. Obraz
skonstruowany ze srebra odzyskanego z klisz RTG nasuwa nie wątpliwie wiele
pytań i nie pozwala spokojnie od niego odejść.
Jak pisał nominujący artystkę Piotr C. Kowlaski: Autorka totalnie
skupia się na formie, jej realizacje są bardzo czasochłonne, gdyż powstają
podczas wielomiesięcznych sesji, przez co zdecydowanie odróżniają się od
szybkich, gwałtownych i impulsywnych prac wielu artystów jej pokolenia[2].
Tak... To prawda... Niewątpliwie
prace Justyny pozwalają przeżywać malarstwo. Jego czyste formy (bez dodatkowych
znaczeń nadawanym często pracom), brak "dorobionej teorii czy ideologii"
nie męczą, a wręcz wciągają. Prezentowany obraz i obiekt, dają szansę na
kontemplację, zastanowienie... Jednocześnie epatują tajemnicą, są
niedopowiedziane..... W dobie, kiedy często krzyczy się o treści, wymaga od
artystów poruszania konkretnych tematów, zajmowania stanowisk wobec problemów
społecznych czy politycznych, malarstwo tego rodzaju wydaje się być bardzo
interesującą i świeżą propozycją.
Justyna Kisielewska
Przemierzając
dalej galerię w głowie utknęły mi gdzieś prace Krzysztofa Furtasa. Dość
szybkie, intuicyjne malarstwo epatujące nastrojem smutku i depresji były
rzeczywiście ciekawe. To, co niestety sprawiło, że artysta ten został przeze mnie
zapamiętany niezbyt pochlebnie to: raz umieszczenie go w przestrzeni
ekspozycyjnej gdzie prace były w jakiś sposób zmarginalizowane i mało interesujące, to dwa zabieg autora z
umieszczeniem zdjęcia postaci zapewne jakiegoś muzułmanina, które jak na dziecięcych
zabawkach zmienia się wraz ze zmianą pozycji oglądającego ( która nie wiem
czemu przypominała mi bin ladena). Nasunęło mi to skojarzenie z tanimi gestami
- koniecznością narzucenia jakiegoś zewnętrznego znaczenia - dodatkowej
skomplikowanej a tym samym ważnej treści. Trudno oprzeć się wrażeniu, że jest
to przykład całkiem dobrego malarstwa, któremu na siłę dorabiana filozofia
odbiera to, co w nim najcenniejsze.
Krzysztof Furtas
Prac było jeszcze wiele, ale ostatnia, na którą chciałam zwrócić uwagę
to malarstwo autorstwa Martyny Ścibior. Spośród znanych prac artystki do
wystawy zostały wybrane niewątpliwe moim zdaniem najciekawsze. Choć jak pisze w swojej recenzji Marcin Krasny,
( z która zgadzam się prawie w całości)[3], projekt rzeczywiście może
przywodzić na myśl zrealizowane wcześniej prace Anny Okrasko, to w natłoku
powtórzeń i nawiązań do starszych artystów obserwowanych często na tej wystawie,
prace Martyny są ciekawymi propozycjami. Raz, że tylko jedna z nich kreślona
została długopisem jak u artystki wyżej, to dwa, że Martyna nie zakreśla całych
płócien, ale misternie tworzy wzory, gdzieś może nawiązujące do op - artu,
które są dużo bardziej intuicyjne niż naukowe.
Martyna Ścibior
Od
jakiegoś czasu osobiście dla mnie, wyznacznikiem dobrego malarstwa jest nie
tylko zachwyt, ale i zaskoczenie, jakie potrafi ono we mnie wywołać - uczucie
zdziwienia pomieszane z zachwytem i niezrozumieniem bądź właśnie z
totalnym utożsamieniem się z dziełem. Podczas oglądania wystawy uczucie to było
właściwie mi nieobecne - choć nie chcę stwierdzać, że prace prezentowane w BWA są totalnie do niczego - bo to nie
prawda. Choć nie zaskakują i nie zachwycają (poza wymienionymi przykładami) to
skoro mianowało je tak "znakomite" gremium ekspertów jednak coś w
sobie powinno mieć i na pewno ma ( niezbyt optymistyczną wizję malarstwa w Polsce
za lat kilka???). Bo niestety, co
zauważyć można już w pracach na wystawie, młodzi artyści powielają metody
stosowane przy niedawno obronionych dyplomach i brną już raz dobrze sprawdzoną,
często też docenioną drogą, lub powielają schematy innych twórców, bez próby
eksperymentu i szczerej reakcji na rzeczywistość.
Nie
chciałabym pisać tu, dlaczego prezentowane w BWA malarstwo w większości wydaje mi
się, być nie na miejscu. Ufam, że młodzi artyści, którzy mają jeszcze czas na
poszukiwania, a tym samym popełnianie błędów sami będą mieli możliwość
krytycznej oceny swojej działalności. Dziwi mnie jednak to, że kuratorzy
tworząc wystawę kolejnej edycji, jak sami zaznaczają "prestiżowego"
konkursu, który ma po raz kolejny udowodnić triumf malarstwa zdecydowali się na
takie a nie inne wybory...
Monika Mysiak
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz