I ta cisza, ten brak słów ... Rozmowa z Moniką Filipek

 Sama rozmowa i wywiad z młodą artystką sprowokowane zostały tuż po wernisażu Młode malarstwo 2013 w Gdańsku. Jednakże zdecydowałam się na publikację dopiero teraz z różnych przyczyn. Między innymi dlatego iż obecnie na Uniwersytecie w Gdańskim odbywa się kolejna prezentacja młodego malarstwa, będąca częściowo przeniesieniem poprzedniej. Z racji tego iż ekspozycji jeszcze nie miałam okazji obejrzeć, chciałam zachować milczenie w tej sprawie, a zaprosić do wywiadu oraz obejrzenia pracy , które niejako uzupełniają mój ostatni wpis.




Rozmowę naszą sprowokowała ostatnia wystawa na ASP w Gdańsku "Młode malarstwo 2013". Jak jako jedna z uczestniczek ją oceniasz?

 Była to po prostu prezentacja dyplomów absolwentów. Ciężko mówić o jakiejkolwiek koncepcji tej wystawy. Zaprezentowanie tyle różnych osób na jednej sali i zorganizowanie tego przez Akademię z założenia jest już trudnym przedsięwzięciem. Myślę, że dużo zależy w takim wypadku od samych dyplomów. W moim roczniku było bardzo różnorodnie, było kilka bardzo dobrych realizacji, oraz kilka bardzo słabych moim zdaniem prac. W takim  zestawieniu, te dobre, tracą, no ale chyba nie ma wyjścia. Nasza rozmowa sprowokowana jest także dyskusją jaka rozwinęła się po twoim poście na blogu, gdzie opisujesz tą właśnie wystawę, oraz tym, że oglądający wystawę sami zaczęli komentować sposób, w jaki został zaprezentowany mój dyplom.

 No właśnie w komentarzach w facebookowej dyskusji wspominasz o intermedialności Twojego dyplomu. Możesz opowiedzieć mi jak rozumiesz to hasło znając uwarunkowania tego pojęcia poprzez katerdę intermediów na gdańskiej ASP.?

 Za doskonały przykład  dzieła intermedialnego uważam projekt Vika Muniza, którego podsumowaniem i dokumentacją stał się film „Śmietnisko” Intermedialność, do dla mnie poruszanie się w różnych dziedzinach sztuki oraz łączenie  ze sobą różnych mediów po to, by dzięki ich użyciu czytelniej przekazać sens dzieła, a odbiorca mógł łatwiej je zrozumieć. Niestety, odnoszę wrażenie że to „łatwiej”, w polskiej (oczywiście nie zawsze i nie tylko) sztuce znaczy „trudniej”, a intermedia to po prostu dziedzina, w którą pakuje się wszelkiego rodzaju działania, które ciężko przypisać do jakiegoś określonego nurtu. Ja nie jestem zwolenniczką dzielenia sztuki na jakiekolwiek działy, zresztą gałęzie sztuki od zawsze przenikały się wzajemnie, tym bardziej  w obecnym czasie, kiedy do akcji wkroczyły różne nowe media i technologie. Uważam że również na uczelniach artystycznych student powinien sam opracowywać sobie plan kształcenia, mieć możliwość płynnego przemieszania się pomiędzy wydziałami i pracowniami.  To właśnie rozumiem przez pojęcie intermedia. Co do katedry intermediów w Gdańskim ASP, to nie jestem w stanie obiektywnie ocenić, ponieważ nigdy nie miałam z nią nic wspólnego.  Słyszałam jedynie, oraz wnioskuje po pracach studentów, że właśnie owo „utrudnianie” jest tam chyba na topie. Jeżeli chodzi o mój dyplom to oczywiście, było to działanie intermedialne, ponieważ łączyło w sobie różne media. Punktem wyjściowym były jednak zagadnienia malarskie. Zresztą kiedy zdawałam do gdańskiej ASP na malarstwo, do głowy mi nie przyszło, że mogłabym w ogóle dyplom namalować na płótnie.  Wracając do intermediów, myślę, że edukacja na takim kierunku nie powinna się odbywać w systemie studiów licencjackich, prędzej może magisterskich, ale tez nie jestem pewna. To dobre na doktorat, kiedy już masz jakąś specjalizację,  albo najlepiej kilka, wiesz czym się zajmujesz, co chcesz przekazać i robisz konkretne projekty.


 Za pierwszy intermedialny dyplom na wydziale malarstwa gdańskiej asp uznaje się dyplom Marka Rogulskiego z 1990. Minęło od tego czasu już 24 lata. Jak myślisz, dlaczego po tylu latach dyplomów przekraczających granicę malarstwa jest nadal mało i nie są specjalnie akceptowane?

Myślę, że jest ich stosunkowo wiele, jak na wydział malarstwa. Porównując Gdańsk, do innych Akademii odnoszę wrażenie, że i tak panuje duża wolność i otwartość jeżeli chodzi o prace studentów, zwłaszcza, w niektórych pracowniach. Może to sprawia, że powstaje sporo ciekawych dyplomów.  Ale mimo wszystko takich intermedialnych dyplomów jak mówisz, jest nie wiele. Nie są akceptowane to może trochę mocne określenie, ale po prostu nie pasują do reszty, ciężko je przez to skomentować, porównać, ocenić na tle innych, chyba między innymi dlatego są pomijane. Osobiście pamiętam kilka takich  interesujących realizacji wykraczających poza granice malarstwa, jak dyplom Józefiny Piotrowskiej, albo Honoraty Martin. Jest zapewne wiele przyczyn, z których takie realizacje to rzadkość. Koncepcja malarstwa akademickiego która przecież przyświeca wszystkim akademiom, grono profesorskie na naszej uczelni, dosyć wiekowe, a co za tym idzie, niektórzy mogą prezentować rodzaj zamknięcia i niechęci do działań tego typu. Oczywiście, nie wszyscy, w pracowni prof. Cześnika z której wyszłam jest jak najbardziej miejsce na tego typu prace. Jednak studenci sami wybierają podążanie drogą tradycyjnego malarstwa. Przyglądając się różnym dyplomom w ciągu 5ciu lat, w których byłam w akademii odnoszę wrażenie, że nie wszystkim służy tradycyjne medium malarskie. Część prac jest po prostu nie udolnych, w niektórych temat jest przypisany na siłę, często też obserwujemy taką postawę, kiedy ktoś znajduje sobie motyw na obraz i „jedzie z nim” przez wszystkie lata edukacji aż do dyplomu. Malarstwo przestaje być wtedy medium, za pomocą którego student bada rzeczywistość, jego prace przestają zaskakiwać, a jego pracownia staje się warsztatem produkcyjnym kolejnych dzieł. Jeżeli po dyplomie zaczyna się nowa przygoda i poszukiwanie , to jak najbardziej rozumiem, ale jeżeli cykl produkcyjny trwa nadal- współczuję takim artystom. W każdym razie, myślę, że gdyby idea eksperymentów, badających współczesne malarstwo i wytyczanie nowych granic, bądź ich zamazywanie były bardziej rozpowszechnione, mielibyśmy ciekawsze dyplomy. Można rozmyślać nad tym, czy profesorom się to podoba czy nie, ale przecież tak naprawdę, wszystko zależy od studentów, od ich nastawienia.

 Jak wyglądała twoja współpraca z ASP podczas przygotowywania dyplomu? otrzymałaś jakieś wsparcie?

Co do mojego kontaktu z wydziałem malarstwa, to wyprowadziłam się z stamtąd do własnej pracowni już na trzecim roku studiów. Z przykrością,(ale bez żalu) muszę przyznać, ze warunki na naszym wydziale są spartańskie, utwierdziłam się w tym przekonaniu, na półrocznej wymianie w VSVU w Bratysławie, gdzie współdzieliłam przestrzeń z jednym Słowakiem, a nasza pracownia zaoferowana przez szkołę była dwa razy większa od pracowni w której pracują gdańscy studenci w liczbie 10 osób. Między innymi dlatego przez okres studiów wynajmowałam własną pracownię. Lepiej wspominam warunki na wydziale rzeźby, gdzie z kolei pracowałam w ceramice, też była tam dużo lepsza atmosfera pracy, studenci pomagali sobie nawzajem, dyskutowali wspólnie nad technologią wykonywania prac, to było takie trochę bardziej zespołowe działanie, niż na malarstwie, gdzie każdy dłubał przy swoim, podglądając co jakiś czas co robią inni. Z moim dyplomem było tak, że był to kolosalny nakład pracy. Już samo wykonanie obiektów i obrazów jest pracochłonne, bo są elektroniczne, więc jest walka nie tylko od strony artystycznej, ale także  technicznej. Nie wspominając o wyszukiwaniu materiałów, które pozyskuje drogą recyklingu. Poza tym również ceramika jest bardzo pracochłonną i skomplikowaną dziedziną, więc wykonanie przeze mnie w kilka miesięcy całej instalacji składającej się z 28 modułów graniczyło z cudem. Poza tym znalezienie przestrzeni wystawienniczej, zaaranżowanie tej przestrzeni, praktycznie bez żadnego nakładu finansowego... Pisałam projekt o dofinansowanie, i dostałabym je, gdyby nie wycofał się człowiek, który zapewniał mi przestrzeń na stoczni.  Po kilku kolejnych niefortunnych próbach poszukiwania miejsca,  udało mi się  przenieść wystawę do podziemia domu studenta, gdzie chłopaki udostępnili mi swoją pracownie, wraz z systemem podziemnych korytarzy za drugimi drzwiami. To była bardzo trudna przestrzeń, trzeba było wszystko ogarnąć, przemalować ściany zgodnie z koncepcją wystawy, podprowadzić instalacje elektryczną- miejscami całkowicie niezgodnie z zasadami BHP, zaaranżować całą wystawę, nie tylko od strony wizualnej, ale również stworzyć we wszystkich pomieszczeniach instalację dźwiękową, podłączyć oświetlenie, budując specjalnie do tego celu kolejną instalację elektryczną... Dziwiło mnie to, że niektórzy ludzie z akademii pytali mnie: „Po co to robisz, chce ci się tracić tyle czasu?” Oczywiście, z jednej strony racja, ale z drugiej nauka płynąca z pracy, oraz satysfakcja z wykonania projektu są bezcenne. Nie wyszło by to, gdyby nie  znajomi, którzy pomogli mi w tym zadaniu, w   niektórych przypadkach zjeżdżając z odległych rejonów Polski. W ten sposób, z minimalnym nakładem środków, na który mogły pozwolić moje skromne oszczędności, działając wspólnie udało nam się stworzyć moją wystawę dyplomową. Pytasz, czy Akademia miała jakikolwiek wkład.... absolutnie żadnego, nie dostałam ani złotówki, ani nawet jednego pana konserwatora do pomocy, żadnego sprzętu. Ale szczerze mówiąc nawet nie próbowałam tego od akademii w jakikolwiek sposób wyegzekwować-  przypuszczam, że nie  byłoby raczej nie takiej możliwości. Także negocjacje z próbą zrobienia instalacji na stoczni przeprowadzałam sama z firmą BPTO, ponieważ dowiedziałam się, ze akademia się takimi rzeczami nie zajmuje. Szkoda, bo są przecież studenci którzy przy niewielkim wsparciu mogliby działać cuda. Przecież dla młodych ludzi, każde 200, 500, 800 złotych wydanych na oświetlenie, sprzęty, wiąże się często z zadłużaniem i jakimś bankructwem w ogóle. Po raz kolejny przytoczę przykład VSVU w Bratysławie, gdzie pracownie artystyczne   wspierają studentów finansowo w ich projektach, lub są w stanie pomóc pozyskać środki. Dopowiem tylko, ze nie jest to szkoła w Szwajcarii czy Anglii, to Słowacja- wschodnia Europa.

Twój dyplom i Twoje prace znam głównie z oryginałów, których nie oglądałam jednak na wystawach...Chyba nie łatwo jest z tego rodzaju sztuką przebić się przez instytucje?    
                                                                                                                                             
Rzeczywiście, tego rodzaju działania w Polsce nie są rozpowszechnione w instytucjach kultury. Jest jakaś taka niepokojąco- nieprzemijająca moda na tą całą sztukę krytyczną, działania zaangażowane społecznie, nie mam pojęcia czemu, ale instytucje kultury zwracają się chyba w kierunku promocji takiej sztuki. Trochę absurdalny, ale z drugiej strony ciekawy i bardzo mnie cieszący jest fakt, że coraz częściej spotykam się z zaciekawieniem środowisk nie związane ze sztuką, lecz muzyką czy filmem, a przede wszystkim ze zrozumieniem wśród zwykłych, często młodych ludzi. Zdarzało mi się prezentować prace na wystawach zbiorowych, głównie w formie obiektów, lub instalacji, ale odnoszę wrażenie że nie wychodzi to dobrze, brakuje interakcji z odbiorcą, praca nabiera charakteru „eksponatu”, co jeszcze tą interakcje zawęża do obserwacji, a przez to zatraca się sens mojego działania i jakiegoś takiego, nie wiem, przesłania... Dużo bardziej jestem zadowolona z wystaw indywidualnych, zwłaszcza, jeżeli mogę zaaranżować całą przestrzeń. Szczególnie dobrze wychodzą eventy muzyczne, lub działania performatywne, w którym odbiorcy także biorą udział.


Jesteś młodą artystka, można by powiedzieć uprawiasz młodą sztukę. Utożsamiasz się z tym pojęciem?

Jak najbardziej. Rozumiejąc młodą sztukę jako sztukę obecnej nam epoki. Przede wszystkim jestem wielką fanką sztuki, która wykorzystuje współcześnie dostępne media (nie mam na myśli nowych technologii, przynajmniej nie tylko), oraz za ich pomocą opowiada o współczesności językiem uniwersalnym. Myślę, że żyjemy w przełomowym momencie dziejów, a słowa stanowczo już nie wystarczają, żeby opowiedzieć o obecnym świecie. I ta cisza, ten brak słów to jest właśnie przestrzeń dla sztuki.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz